wtorek, 18 października 2011

proszę mnie nie poganiać


Jednak mamy tutaj jakiś niecierpliwych czytelników. Nie obijam się, tylko staram się połączyć szkołę i erasmusa ;) Wychodzi to czasami bardzo dobrze, ponieważ w samej szkole można zorganizować małe foyer espagnol z tortillą i sangrią i hiszpańską muzyką, która w pewnym momencie osiągnęła stadium "Electro latino", a samo foyer stadium pełnoprawnej dyskoteki, która zgromadziła za dużo osób w za małym miejscu.
Jednak są jakieś plusy z posiadania takiej ilości hiszpanów.

Miałam napisać (wtedy, gdy byłam ciągle zbyt zajęta) o tym dziwnym zjawisku spacerów z psami i mojej radości z nieposiadania żadnego. Za każdy razem gdy wracałam nocą z Paryża, nie ważne czy była 2 czy 6, spotykałam tylko ludzi wyprowadzających psy. Niestety wczoraj, a było to tym razem około 1, nie widziałam nikogo z psem.
Za to spotykam lepszych ludzi. Wiecznie ktoś się mnie pyta o drogę. Najgrosze było w ostatni piątek. Wchodzę spokojnie przez "moją" furtkę o 2 w nocy. Samochód na ulicy zwalnia i słyszę pytanie "jak dojechać na autostradę", więc ja na to moje ulubione "je ne sais pas". Co musiało bardzo dziwnie wyglądać. Skoro wchodziłam o tej porze do domu, to musiał być mój dom, no więc jak to możliwe, że nie wiem jak dojechać z mojego domu na autostradę. No cóż, z mojej uliczki nad rzeką w domkowej dzielnicy nie jest to pewnie tak łatwa droga jak z Pszczyńskiej ;P

Ale chyba będzie mi brakowało tej uprzejmości ludzi, wchodzisz do windy - dzień dobry, przechodzisz przez bramkę w metrze, to przytrzymają "to coś", w drzwiach, czy nawet do bramki metra Cię przepuszczają. Więc przejęłam już od nich nawyk wiecznego mówienia "merci". A w Polsce ludzie się tylko krzywo patrzą po sobie, więc jak wrócę i będę się cieszyć do wszystkich, to niech mnie ktoś walnie, żebym wróćiła do normalności.

A teraz na dokładkę trochę wiadomości domowych. Ogłaszam, że nigdy więcej nie bawię się w mieszkanie ze współlokatorami. Chyba, że będzie to jakiś pedant-perfekcjonista, albo będziemy mieli pokojówkę. Pisałam już jak przez jakiś czas po kolacji współlokatorów kuchnia wygląda jakby parę osób gotowało sobie po dwa obiady? No więc problem się nasila, więc stwierdzam, że upomnienie, że możnaby po sobie umyć, bo ja też używam tej kuchni już nic nie da, bo to jest chyba wrodzone. Teraz już w ogóle nic nie sprzątają, gary się piętrzą, wszędzie jakieś papierki, pudełka, miski z wodą, butelki z syropem stojące dokładnie tam, gdzie ich użyli i nigdy nie odkładane na jakieś ich miejsce. Nawet na weekend. Nie wyobrażam sobie, że miałabym pojechać na dwa dni do domu i zostawić w mieszkaniu, w którym ktoś wtedy przebywa taki syf. I po powrocie też nie posprzątać. To jest po prostu niemożliwe. Julie już tu przez rok mieszkała, więc chyba wie, że jak się ubrudzi, to trzeba posprzątać, ale może Clement nie jest przyzwyczajony do tego, bo w domu z rodzicami i dwiema siostrami ktoś po nim sprzątał?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz