sobota, 29 października 2011

zadusznie

I na koniec wolnego tygodnia z okazji Wszystkich Świętych, akcent nawiązujący do okazji, czyli wizyta na cmentarzu.
Père Lachaise - kolejny cmentarz na którym pochowanych jest wiele znanych ludzi, więc osoby przychodzące tam do swojej rodziny ciągle widzą tłumy przewijające się w te same miejsca.
Cmentarz sam w sobie jest trochę przerażający nawet w dzień - te wszystkie krypty, szczególnie te zapomniane - aż by się chciało pójść tam w nocy i porządnie się przestraszyć. A żeby nie zwiedzać jak wszyscy, polecam skręcenie z głównych alejek pomiędzy groby. Pewnie nie znajdziemy kolejnej osobistości tam pochowanej, ale wrażenie jest dużo większe. Pomiędzy wypielęgnowanymi posągami i kryptami chowa się wiele starych, zapuszczonych grobów, z nieczytelnymi już napisami wyrytymi w kamieniu.
A cmentarz ten jest wielki, więc można by tu nawet jakiś horror nakręcić.













           

           













Nie wszędzie tłuką kielichy

Może nie jest to najlepsze porównanie, ale kielichy to kielichy. Widocznie dworce je lubią.

Gare de Lyon, Paris



warsztaty taneczne

To był całkiem aktywny tydzień. Wprawdzie doba mi się kompletnie poprzestawiała, bo skoro miałam zajęcia o 17, to jakoś naturalniej wyszło wstawać o 12-13 i zebrać się na zajęcia, a potem iść spać o 3 w nocy. Brak naturalnego światła w pokoju pozwala na takie dobowe zamieszania. Teraz tylko nie wiem co ja zrobię w poniedziałek, żeby wstać na 8:30 do szkoły.
Przynajmniej do szkoły jest bliżej niż do szkoły tańca gdzie chodziłam. Nienawidzę Place de Clichy. Samego placu - ulice wokół całkiem zatkane; jak i metra - też koszmarny ścisk, akurat wtedy, gdy o 19:20 próbowałam się tam wcisnąć po zajęciach. Bez prysznica (co do prysznica - był w przebieralni, kiedyś się odwracam przy przebieraniu a tu goła pani się myje parę metrów ode mnie. Takie o, prysznice bez drzwi, zasłonek, czy czegoś. Dużo gołych pań się naoglądałam przez ten tydzień.
I wreszcie zajęcia - prowadzone przez Ricka Odumsa - jak już pisałam, niesamowity tancerz klasyczny z CV o długości opowiadania.
Świetnie się na niego patrzyło w czasie zajęć, świetnie się go słuchało - jak śpiewał na przykład gdy powtarzaliśmy na sucho. Pochodziłabym sobie na jego zajęcia bardzo chętnie.
Zajęcia odbywały się przez 5 dni, codziennie 2h wieczorkiem (+3h drogi w tą i spowrotem). Dłuuuuga rozgrzewka jeśli tak to można nazwać, bo zawierała układy ćwiczeń rozciągających, pozycji klasycznych i tym podobnych codziennie wydłużanych. Potem praca nad dwoma choreografiami.
Czyli codziennie masa do zapamiętania.

Język nie był znaczną przeszkodą. Patrząc co się dzieje, nie trudno jest naśladować, znając do tego parę podstawowych słów francuskich - (podnieść, wstać, głowa... :P) i typowo tanecznych - relevé, plié, première position parallele... Gorzej było z konkretnymi uwagami, dokładniej dotyczących danego ruchu. Tutaj już nie miałam pojęcia, czego dokładnie się od nas oczekuje, więc wyrobiłam sobie bardzo dobry zmysł obserwująco-naśladujący.
Piszę i piszę, a jakoś nie wiem jak wyrazić to uczucie, jak fajne były te zajęcia, i jak bardzo się cieszę, że miałam okazję odbyć taki kurs z takim prowadzącym. No spójrzcie tylko na jego uśmiech: (:P)

Niesamowicie pozytywna osoba.

Na koniec zostaliśmy zabrani na końcówkę zajęć grupy zaawasowanej, gdzie mieliśmy oglądać i mówić sobie: "tak chcę kiedyś tańczyć". Też możecie sobie tak mówić ;) :



ostatni spacer z Cortazarem

Dziś kończymy spacery po Paryżu śladami Cortazara serią zdjęć z obrzeży miasta. Z góry muszę przeprosić za jakość dzisiejszych zdjęć, która wynika z dwóch rzeczy:
1) słoneczna pogoda się skończyła (ostatnie zdjęcia, z Pantin, robione były już dużo za późno (za ciemno).
2) obrzeża Paryża okazały się miejscem gdzie do mnie, ubranej w sukienkę, na różowo-fioletowo, w kwiatki i motylki, wystarczająco niepasującej, nie chciałam dorzucać jeszcze aparatu na szyi. Trochę tak jakby się wybrać z aparatem na Zatorze, czy gdzieś. To znaczy, że jakość komórkowa.

zakochani w Joinville
    







o tej porze z pewnością spaceruje po Belleville albo Pantin, pilnie wpatrując się w ziemię, aż do chwili, gdy znajdzie strzępek czerwonego materiału

















            






  

I czas na króki komentarz, który chciałam umieszczać pod niektórymi tymi zdjęciami, gdy zdjęcie wydawało się nie mieć związku z cytatem je poprzedzającym, ale jakoś zabrakło mi czasu i chęci: ogólnie rzecz biorąc, "Gra w klasy" została napisana w 1963r i nie da się ukryć, że Paryż bardzo się zmienił przez ten czas. Ulice może pozostały jak były, kilka kawiarni, w których za zwykłą małą kawę trzeba załacić 7E też się znajdzie, ale już Pont des Arts jest inny, nie wszystkie miejsca, budynki można znaleźć (rue de l'Estrapade przeszłam trzy razy. tam nie ma numeru 4). A część może była fikcją literacką.

Na dokładkę, może nie spacerowałam dziś zbyt długo po Belleville, czy Pantin, więc nie miałam szczęścia znaleźć strzępka czerwonego materiału. Było trochę czerwonych płatków kwiatów, przy tej jakości mogłam was z łatwością oszukać ;)

Po wycieczce do Joinville, muszę przyznać, że te miasteczka wokół Paryża są naprawdę godne zwiedzania. Czasem można poczuć się nie na miejscu i mieć ochotę stamtąd uciekać, ale pod względem architektoniczno-urbanistycznym są naprawdę bardzo urocze (ich "stare miasta" jeśli można to tak nazwać - główna ulica "handlowa" - stare budynki z pasażem handlowym. Dalej są już głównie "nowe" budynki mieszkalne).