poniedziałek, 10 października 2011

idzie jesień

No i zaczął się kolejny tydzień spędzany na wsłuchiwaniu się w słowa prowadzących i ufaniu, że wszystko co ważne z tego co mówi, znajduje się w tych wielkich polycopies, które tu dostajemy (jak ja zwiozę do Polski te stosy książek? btw, aż głupio się czuję, gdy dostaję co wykład stos materiałów, czasem nawet w kolorze, wiedząc, że jestem jedyna w szkole, która nie zapłaciła im ani centa. Do końca nawet nie wiem dlaczego - ale może to ta ich chęć współpracy z "krajami Wschodniej Europy". Mam nadzieję, że to ich podlizywanie się nielicznym Polakom nie skończy się przed końcem semestru i ułatwi zaliczenie egzaminów...). Koniec nawiasu, o czym to ja pisałam? Aha, wykłady, materiały, projekty.. Chciałam właśnie przed kolejnymi zajęciami ściągnąć materiały do projektu z kolei. Ledwo 200 mega. W domu nie poszło. W szkole też nie. Zgłaszam nieprzygotowanie.

Ale dość o szkole. Jeszcze się rozkręca, jeszcze nie wiem tak naprawdę co mnie czeka, więc wróćmy do ubiegłego weekendu.

W piątek wielka Nuit de la Rentree. Skoro wielka dostanie własny wpis.
W sobotę oczywiście sen, jak wszyscy - do popołudnia. A potem korzystając z wolnej chaty trochę domowych obowiązków. Mimo przeczytania instrukcji pralki po francusku, a potem zorientowania się, że jest też wersja angielska, coś mi nie wyszło i po kilku minutach prania napisało, że koniec. Za drugim razem poszło lepiej. Dlaczego nie potrafię obsłużyć zwykłej pralki?

A w międzyczasie wielka akcja przeciwpająkowa. Wiemy, że mój superspray zabija je, ale czy również odstrasza - jesteśmy w fazie prób. Spryskałam hojnie okolice okna, drzwi, podłogę przy wejściu do pokoju; wietrzyłam przez godzinę (mimo zalecanych 15min) - zanim wszystko wyschło, chociaż zapach dalej pozostał. Jak na razie ani jednego pająka w pokoju nie widziałam. Ale ich też nie zaganiałam, więc działanie jeszcze nie jest potwierdzone. Z moim zaufaniem muszę poczekać aż zobaczę pająka kierującego się w moją stronę i zawracającego w momencie zetknięcia się ze strefą spryskaną. Wtedy będę mogła spać spokojnie.

Niedziela - dzień niezdecydowanych erasmusów.
Jedziemy do Wersalu. Nie, bo pada. To muzeum - spotykamy się przed (w okolicach 1h po ustalonym czasie zjawiają się wszyscy. Kolejka jak stąd do Gliwic, zmiana planów. Montmartre i święto wina, które okazało się czymś innym. Tysiące schodów (tutaj to sobie dopiero wyrobię kondycję - codziennie bieg pod górkę na stację metra i czasem wycieczka na schody Montmartre i w przyszłym roku biorę udział w maratonie!), tysiące ludzi, nie ma darmowego wina. Zmiana planów. Ja wymiękłam i uciekłam wybory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz