wtorek, 21 lutego 2012

powrót...

Już w domu.
Droga długaśna; trzeba przyznać, że osobie cierpiącej na bóle stawów podróż prawie dobowa autobusem wskazana nie jest.
Tak samo jak i podróżowanie ogólnie dla osób posiadających za dużo rzeczy (ciuchów). Dwie dziewczyny wybrały się na długaśną drogę z domu na miejsce odjazdu, mając na oko 60kg bagażu.
I w tym momencie chciałabym podziękować tym kochanym francuzom (ludziom tam mieszkającym ogólnie) za bycie tak miłymi i pomaganie w noszeniu bagaży po schodach! Kochani ludzie.

A ponieważ blog ten opierał głównie na zdjęciach to i z drogi powrotnej powstała fotohistoryjka.

Po raz ostatni zamykam drzwi do mieszkania:


A bagaże już wyniesione, czekają na wtaszczenie się do do samochodu uczynnego właściciela podwożącego nas na stację.


Pierwsze schody na peron zaliczone, pierwsza pomoc francuzów też, pociąg pusty, dobre miejsce na tyle wagonu zajęte, udało się i wyjść.
I zaczynają się schody: (siedzę ze wszystkim, szczęśliwa, pokonałam 1/3)


Chwila po wtaszczeniu walizek do metra:


I ulga, wyszłam z metra:


Mnóstwo czasu do odjazdu, na place de la Concorde ławek nie ma, ale mi to nie przeszkadza... Btw, pogoda wspaniała...


No i trzeba wrzucić zdjęcie w sieć:


W dzień odjazdu i wesołe koło rozbierali...


Już w autobusie, ostatnie spojrzenia na Paryż...



 I po 22 godzinach - zajezdnia w Gliwicach, zderzenie różnych światów:


Home sweet home...


I na tym niestety kończy się ten blog. Przynajmniej na razie.

Do zobaczenia w Paryżu!
Bisous,
Anna

niedziela, 19 lutego 2012

ostatni weekend w Paryżu





















 

a pod drzwiami taka niespodzianka:

kicia

La Defense - owszem, piękne wieżowce, ale atrakcją dnia okazał się śliczny kotek goniący muchę i papierki... Miałam go zabrać ze sobą, ale ludzie wokoło patrzyli :(












Nasze zainteresowanie kotem przyciągnęło i innego futrzaka:


sobota, 18 lutego 2012

czas pakowania

Myślałam, że spakowanie wszystkiego co się ma jest łatwiejsze niż było pakowanie na wyjazd. Nie jest. Ogólnie wpakowanie tego wszystkiego do walizek nie jest łatwe. A jak się lubi chodzić na wyprzedaże to się okazuje, że teraz może nie wszystko się mieści..


W trakcie pakowania odkryłam, że Paryż zniszczył wszystkie moje buty... Zdarte obcasy, połamane podeszwy itd. Taka ilość chodzenia i zwiedzania daje się im we znaki...

No i to dziwne uczucie pakowania się na powrót do domu po tak długim czasie. Zupełnie inaczej niż przy pakowaniu na wyjazd dokądś. Takie, hmm.. dziwne.

piątek, 17 lutego 2012

pożegnanie

Dziś ostatni dzień byłam sama w Paryżu, więc czas pożegnania nadszedł.
Wyszłam z metra, przywitał mnie smutny, szary, deszczowy Paryż.
Ale gdy tylko zeszłam nad rzekę, powitały mnie dwa bialutkie łabędzie: podpłynęły, patrzyły jak robiłam zdjęcie, a potem ruszyły razem ze mną na "spacer" (mój spacer, ich... spływ?). Niestety wyspa się w końcu skończyła i musiałam je zostawić.



Na Pont des Arts pewien pan zamiast robić zdjęcia otaczającego nas Paryża (ale chyba nie był turystą...) ukradkiem (na ile się da idąc przede mną) zrobił zdjęcie mi. Może wyglądałam jak jedna z tych modelek, co często mają zdjęcia na tym moście robione...



Jadąc drugi raz, na wieczór, do Paryża, po kilku minutach od wybrania miejsca do siedzenia zauważyłam, że jakimś cudem jest to dokładnie to samo miejsce, co rano... Dziwne. Że ten sam pociąg, ten sam wagon, ten sam fotel...
W metrze za to jakiś koleś zabłysnął tekstem na podryw : "przepraszam, czy to metro jedzie na Nation?". A zaraz przed sobą praktycznie miał te migające światełka pokazujące kolejne stacje...

Poszłam też znów zobaczyć nocny Paryż z góry, bo piękny widok.
Pogoda niestety zabrała czubek wieży.


I na sam koniec pobytu w Paryżu widziałam wreszcie coś naprawdę romantycznego - mijając kolejnych ludzi na tarasie Łuku zauważyłam, że właśnie byłam świadkiem czyichś zaręczyn. Piękna sceneria, noc, światła Paryża. Po reakcji dziewczyny domyślam się, że "tak".

Potem ostatni raz zajrzałam do International. Na moje nieszczęście muzyka tego wieczoru słabiej mi odpowiadała. A w dodatku w drodze powrotnej do domu śmierdziałam piwem, dzięki jakiemuś pijanemu kolesiowi, który nie powinien był tańczyć z kolejną szklanką piwa, tworząc wspaniałą fontannę na całą publiczność...
Hill Valley: