środa, 28 września 2011

wakacyjnie

Nie wiem, czy to tylko u mnie (jakoś nie ma tutaj tvn24, więc od miesiąca nie mam pojęcia co się w świecie dzieje) zrobiło się tak wakacyjnie na początek jesieni (i tak ma pozostać na jakiś czas!) czy też to to całe globalne ocieplenie, ale skoro słońce jest takie hojne to trzeba korzystać. Tak więc ostatnie dni spędzam pod znakiem 'turystka w Paryżu udająca bycie tutejszą'. Gliwicki Park Chopina, w którym spędzałam piękne dni zamienił się na Pont des Arts. Wprawdzie siedzenie na moście pokrytym deskami widząc statki przepływające pod tobą jest przez chwilę niekomfortowe, ale po chwili robi się tak przyjemnie, że można posiedzieć godzinkę nie zauważając kiedy minęła. Tylko pełno tych prawdziwych turystów, ludzi robiących sesję zdjęciową, czy też policjantów na rowerach polujących na dziewczynki pozornie zbierające pieniądze na fundację głuchoniemych (to jest jakaś porządnie zorganizowana grupa, ciągle ich gdzieś spotykam..)
Chętnym na zwiedzanie polecam wysepkę St Louis, 'z zewnątrz' wygląda normalnie, ale jak się tylko wejdzie 'do środka' znajdujemy coś na kształt małej turystycznej mieścinki, z mnóstwem boulangeries i tym podobnych małych sklepików.

Więc było słońce, było zwiedzanie, był sorbet z zielonych jabłek. Było wakacyjnie. Przepraszam, nie miałam aparatu. Ale ciężko się robi zdjęcia i zwiedza jednocześnie. Więc dzisiaj zwiedziłam, a kiedyś wrócę zrobić zdjęcia, skoro już wiem czego się tam spodziewać ;)

I udało mi się nie być aż taką turystką, bo ciągle tu jestem pytana o drogę. I tak dzisiaj na wysepce St Louis jakaś para Niemców nie mówiąca ani po angielsku ani po francusku chciało się dowiedzieć gdzie jest Notre Dame. Nie jestem pewna, czy zrozumieli, że to nie ta wyspa. No ale nie mówię po niemiecku.
Co dziwi mnóstwo osób dowiadujących się, że jestem z Polski. Francuzi na prawdę oczekują, że mówię po niemiecku. I co ciekawe - sami mówią coś po niemiecku, a po angielsku dalej ni w ząb.

sobota, 24 września 2011

po nocy..

4 nad ranem. Siedzę sobie przerażona na łóżku i czekam na jakąś moc, która pozwoli mi zabić tego pająka, który jakimś cudem dostał się do mojego pokoju. Jedna noc nie przespana, bo jadąc wieczorem na piknik nad Sekwaną, który się nie konczy przed pierwszą zmuszona jestem czekać do 5:30 aż spowrotem otworzą metro i będę mogła wrócić do domu. Śmiesznie się idzie spać o 7 rano, jak się mieszka w piwnicy, bo jest dalej zupełnie ciemno i się wydaje, że jest normalnie początek nocy. Tylko jak się wstaje późnym popołudniem kolejnego dnia, to dzień ten się robi taki strasznie krótki i żeby zrobić co sie planowało siedzi się noc kolejną, tym razem w mniej przyjemnych okolicznościach towarzyskich. I nawet nie mówię teraz o pająku. Ale teraz to przez niego jutrzejszy dzień znowu w dziwny sposób się skróci.

Tego, ile wymagają w tej szkole dowiaduje się już na kursie ęzyka. Nie dość, że ciągle jakieś zadania, to jeszcze dodatkowo większe prace: artykuł na temat "rozwoju zrównoważonego", o którym pierwszy raz słyszę (bo nie jest zbyt ściśle powiązany z moimi studiami). I tylko żeby ten artykul był taki prasowy, z kolumnami, zdjęciami, nagłówkami...
A do tego jednocześnie prezentacja na 20 minut. Bo ja teraz jestem w stanie wyjść przed klasę i przez 20 minut mówić o mostach czy o czymś w języku, który na poziomie codziennym można określić jako "komunikatywny".

Uśmiałam się też ogladając mój plan zajęć po wyborze przedmiotów. Czwartek wolny, w piątek jeden kurs, ok. Za to we wtorek na przykład kończę o 19:30. 19:30. Zaczynam o 8:30.
Bo tutaj to tak mają, że zaczynają rano, kończą późno, ale pomiędzy mają długie przerwy. Nie potrzebuję 1,5h żeby zjeść obiad w stołówce. Wolałabym wcześniej wyjść ze szkoły, serio.
Tyle dobrze, że te obiady się chyba jednak opłacają. Bo normalna cena to kilka euro, ale ze zniżką dla studentów, zapłaciłam za obiad w piątek 1.59E. Szaleństwo. Ciągle nie to samo co zupa za 2zł w Wiedeńskim, ale jednak za tą cenę miałam talerz kuskusu (porcja jak dla 3 osób) z sosem i do tego coś, czego nazwać nie potrafię, ale się pewnie domyślicie co to jest: taki jakby placek z mięsem, warzywami w środku  w jednej masie, jak hiszpańska tortilla, ale nie było tam ziemniaków ;)
To był mój pierwszy szkolny obiad, na który byłam zmuszona przez długie zajęcia, a wcześniej stołówka nie kusiła mnie nigdy tym co wystawiała jako danie dnia - zazwyczaj był to jakiś kawał mięsa, czy ryby, polany zastygłym sosem o dziwnym kolorze. Nie zachęca. Ale przynajmniej nie trzeba robić zakupów, gotować i myć garów ;)

Trzeba iść spać, bo świt nadchodzi, ale pająk dalej mnie przeraża. Poszłabym spać mimo niego, ale świadomość, że jutro (dziś) będzie dakej gdzieś w moim pokoju, jest tak samo przerażająca.
zlituję się i nie wrzucę jego zdjęcia.
Dobranoc.

wtorek, 20 września 2011

spostrzeżenia

W mojej kochanej l'Ecole nie wystarczy już pełna biurokracja przy wjeździe, oni chcą wiedzieć wszystko o swoich uczniach. I tak kolejnym krokiem była wizyta u lekarza. Co ciekawe, lekarz ten jest upoważniony do wykonania wszelkich badań, jednak jeśli chce się dostać pozwolenie na uprawianie sportu w czasie zajęć, trzeba się udać do innego lekarza i zapłacić mu za wizytę.
Wracając do badań - najpierw odpowiadamy na mnóstwo pytań dotyczących szczepień, przebytych chorób, operacji, u osoby zainteresowanej jak i jej rodziny, przyjmowanych lekach itd, stanie zdrowia. Ale żeby nie było, że lekarz wierzy na słowo, czas na badania - pełne badanie wzroku śmiesznym aparatem (i powtórka alfabetu i liczb po francusku), ważenie, mierzenie, ciśnienie, tętno (a tutaj już bez zaawansowanego sprzętu, zwyczajnie pompując ręcznie), obstukiwanie, macanie, zginanie, prostowanie, zamykanie oczu, wkręcanie żarówki, jeszcze raz pytania o wszelkie choroby.... i nareszcie dostajemy skierowanie na szczepienie (ktoś tu niedopilnował obowiązkowego szczepienia w liceum!) i gotowe. Brakowało tylko pobrania krwi.
W zasadzie teraz to już jestem po pierwszej dawce szczepionki. Trochę ręka boli. To pewnie dlatego się tego nie lubiło za młodu..


A w mieszkaniu hałas jak na dworcu. Nie wiem czy oni tuta mają pojęcie o minimalnej izolacji akustycznej. Dopóki mieszkałam tu na dole sama, ciągle słyszałam kroki, przesuwanie mebli, rozmwy, nawet brzęczenie telefonu - cały hałas z góry. I martwiłam się ile słychać moich hałasów tam. Teraz już się nie martwię, bo jeśli słychać dużo, to ich problem. Nowy lokator wprowadził się do pokoju obok. Ale czuję się, jakbyśmy mieszkali razem - słyszę jego muzykę, filmy, rozmowy, jak by był koło mnie. Ten dom to jest jakiś koszmar akustyczny.


Minus mieszkania w piwnicy - pogodę da się ocenić dopiero jak się wyjdzie na zewnątrz. A i tak mam wrażenie, że to reszta ludzi tutaj mieszka w piwnicy, a nie ja. Ponad 20stopni, piękne słońce, lekki chłodny wiatr - częsta letnia pogoda w Polsce. Tyle że francuzi w tym momencie wkładają kurtki, płaszcze z futerkiem i szaliki. Brzmi to strasznie, wiem, bo sama byłam w sukience z krótkim rękawkiem. Rozumiem gdy hiszpanie mówią, że jest zimno i owijają się chustami, ale czemu tutejsi tak robią? I czy to znaczy, że gdy przyjdzie zima, 3stopnie czy jakoś tak, to będą się bali w ogóle wyjść z domu?

Journees du patrimoine

Weekend, kiedy miejsca zazwyczaj zamknięte dla zwiedzających są otwarte, a te zazwyczaj otwarte, ale płatne - darmowe.

Spacerkiem przez miasto do Palais du Luxembourg - le Senat, a potem do les egouts - nie uwiecznionych na zdjęciach, bo kto by robił zdjęcia ściekom..






































Paryż nocą

Romantycznie? Nie widziałam tego oblicza, ale na pewno można powiedzieć, że jest to miasto z wieloma możliwościami.
Standardowy początek kulturalnie - wino na Polach Marsowych co godzinę oświetlanych mrugającą choinką w postaci wieży Eiffle'a. A kiedy wieża gaśnie - nie, to nie znaczy, że miasto idzie spać. To tylko znak, że czas kończyć wino i ruszyć w ogrzewane miejsce (plener o 1 w nocy we wrześniu do najprzyjemniejszych już nie należy). I tutaj zaczynają się właśnie te możliwości.

Cel 1. - Bateau. Po długim spacerku okazuje się, że impreza organizowana w zwodzonym klubie ma ten jeden minus, że może zaskoczyć nieobecnością w swoim zwyczajowym miejscu na rzece. Nieobecność w zasadzie nie wyjaśniona.

Cel 2. - Duplex. W pobliżu to to nie jest, więc łapiemy taksówkę stojąc na środku ulicy. Kilka euro i jesteśmy na miejscu. Tutaj też dowiadujemy się, że nie wejdziemy wszyscy razem, z powodu selekcji przeprowadzanej po urodzie chętnych. Nie wszyscy okazali się na tyle urodziwi aby móc nacieszyć się wspaniałością prestiżowej imprezy pod Łukiem Triumfialnym.

Cel 3. - bliżej nie określony. Nie znamy miasta, nie znamy klubów, pojawia się propozycja - zostają dwie godziny do zamknięcia klubu w kolejnej innej dzielnicy Paryża. Jedziemy. Taksówkarz okazuje się być zainteresowany towarzystwem młodych obcokrajowców, wymiana numerów. 4:10 - klub zamknięty. Metro zamknięte. Dwie trzecie grupy początkowej się gdzieś w międzyczasie zapodziała.

Cel 4. - Maison des Mines - rezydencja części obecnych. Co do miejsca - nie ma portiera, więc można przenocować. Nie dziwi mnie to, skoro płaci się kilkaset euro miesięcznie za pokój o niższym standardzie niż w gliwickim Ziemowicie. Co jeszcze ciekawsze, hiszpanie zdziwili się, gdy o tym powiedziałam, bo u nich akademiki wyglądają jeszcze gorzej - czyli co - gołe ściany, materac na posadzce?

I tak doczekujemy się Celu 5. - nadchodzi świt, otwierają metro, można jechać do domu. Nie łatwo jest zapanować nad sennością podczas 30min podróży pociągiem. Towarzystwo mieszane - śpiący ludzie w koszmarnym stanie wracający z imprez wraz z rzęśkimi pracownikami pędzącymi z rana do pracy.

Cała noc spędzona w drodze, nie wiadomo kiedy minęło te kilka godzin. Można powiedzieć, że noc jest za krótka na takie miasto jak Paryż.

wtorek, 13 września 2011

z wizytą u Cortazara

wychodziłaś z kawiarni na ulicy Cherche-Midi



nie byłem w stanie wtaszczyć się na schody Gare Montparnasse





Ulicą de Varenne doszli aż do rue Vaneau





spostrzegli Gregoroviusa, wyłaniającego się zza rogu rue de Babylone



-A innym razem wychodziłem z metra Mouton-Duvernet, a ty siedziałaś na tarasie kawiarni



w jakiejś kawiarni na Sevres-Babylone



na rogu Boulevard Raspail i Montparnasse drugi sen zwalił się na niego jak ściana



koło cmentarza Montparnasse uprzednio skręciwszy kartkę w kulkę i uważnie wycelowawszy, Oliveira posłał wróżki nza mur, na spotkanie z Baudelaire’em, z Deveria, z Aloysiusem Bertrandem, wszystko ludźmi godnymi, aby linie ich rąk zostały obejrzane przez jasnowidzące










trzeba korzystać ze wspaniałego słońca, które dosłownie wisi nad Bulwarem Montparnasse i pójść do Hopital Necker odwiedzić staruszka








Trochę się Paryż zmienił przez pół wieku...