niedziela, 11 września 2011

Wielki tydzień

Czas na sprawozdanie z pierwszego tygodnia survivalu we Francji, czyli szeregu powitań, przemówień i informacji.

Po pierwsze: język.
No któżby się spodziewał, że we Francji używa się tylko francuskiego? Ja rozumiem, że w agencji ubezpieczeń, gdzie musiałam wykupić ubezpieczenie na pokój i na poczcie, gdzie musiałam je zapłacić (jeśli przyjeżdzacie na dłużej do tego kraju, radzę wyrobić sobie carte bleue albo książeczkę czekową, inaczej się tu płacić nie da) trzeba będzie się wysilić językowo, ale żeby na uczelni nikt nie mówił po angielsku? To przepraszam jak wygląda współpraca z uczelniami w innych krajach?
Uwielbiają się tutaj natomiast witać uroczyście lub mniej z nowo przybyłymi. Wydaje mi się, że w ciągu tygodnia byłam na kilku accueil i tym podobnych. I na każdym prosili salę o powiedzenie kilku słów o sobie.. Wyobrażacie to sobie? Siedzi 200 osób na sali i każdy po kolei mówi: "Mam na imię Roman, jestem ze Słowenii i studiuję transport"? Czemu to ma służyć?
I po tym długaśnych przywitaniach z nawałem francuskiego przychodzi czas na jego jeszcze większy nawał: spotkanie w małej grupie z podaniem wszystkich istotnych informacji.  Po 1,5h słuchania informacji nie mam siły dalej koncentrować się na francuskim. Ciekawe co będzie jak przyjdzie wykład z betonu, czy coś ;P
A co ciekawe, ludzie tutaj bulwersują się i wyśmiewają z tego, że nie mówi się perfekcyjnie w ich języku. Jak to jest w ogóle możliwe, że ktoś nie zna francuskiego. Na spotkaniu wydziałowym koleżanka chciała się czegoś dowiedzieć rozamawiając z jakimś facetem i ten poprawiał ją i wyśmiewał, bo nie układała zdania perfekcyjnie (ale było to jak najbardziej zrozumiałe! Mógł jej po prostu odpowiedzieć, mamy mnóstwo czasu żeby nauczyć się płynnie mówić w ich języku!).
Pewnego dnia trzeba było zaliczyć test  - określenie poziomu znajomości języka. Czary mary i mam poziom B1 (a większość ma rózne A - razem z tymi, którym zazdroszczę, że potrafią się spokojnie komunikować po francusku!). To pewnie dlatego, że dostałam cynk co będzie od dziewczyny, która pisała ten test wcześniej i mogłam przygotować swoją super wypowiedź o kryzysie w Ameryce .
I mimo tego, że oczekują od nas znajomości języka, to jednocześnie wymagają zrobienia co najmniej 4ECTS w semestrze francuskim właśnie. Na szczęście, mają tutaj dużo przeróżnych kursów do wyboru - kulturalne, gramatyczne, pisanie, mówienie - co kto chce. Wybrałam sobie coś takiego co robiłam u nas na PolSl - tak, wiem, jestem leniwa. Ale oprócz moich przedmiotowych 22pkt, zrobię jeszcze 4 językiem i może jeszcze 2 sportem (tak, mają tutaj sport za 2ECTS! - za to oferują różne dyscypliny, i mimo, że nie jest dla mnie obowiązkowy, to się zapiszę, bo mają tutaj jazz - semestr tańca za darmo? Jasne!). Więc wychodzi mi tu prawie że pełny semestr.
A jeszcze do francuskiego - ktoś mi się ostanio nagrał na pocztę - zabawne. Odsłuchiwałam chyba z 10 razy zanim doszłam do tego o co chodzi :P

W przerwach przemówień organizują tutaj "śniadania" - tak nazywają poczęstunek z croissantów i kawy/soku. Tutaj to się chyba muszą głodzić.. Za to "duża" kawa w kawiarence kosztuje jedynie 44 centy!

A tak z innej beczki, jestem świetna we wpadaniu na metro: zazwyczaj wbiegam na peron jak przyjeżdża (ach, ten przypływ adrenaliny - mimo że się wie, że kolejny pociąg jest za kilka minut tylko :P).

Mimo że pierwszy, organizacyny tydzień już minął, mam jeszcze mnóstwo roboty papierkowej do zrobienia. Ktoś tu musi strasznie uwielbiać biurokrację - zgłoszenie z opłatami ubezpieczenia w jedno miejce (ale każda opłata do zrobienia w innym) + jakieś fiszki z różnymi oświadczeniami w drugie miejsce + fiszka medyczna z moimi szczepieniami i chorobami w kolejne miejsce (podobno nawet zlecają szczepienia, jak ktoś ma coś zaległe (a różnią się trochę od tych polskich))... i pewnie coś jeszcze, ale przestaję już ogarniać... Straszny brak organizacji..

Za to mają bardzo zorganizowany plan zajęć. Jeden dla całej szkoły (kilku wydziałów). Są po prostu bloki i w jednych godzinach są wykłady, kiedy indziej języki i sport, i wszystko jest jakoś sprytnie poukładane.
A rozkład roczny też jest dobry - wprawdzie nie mają tutaj osobnej sesji, tylko zaliczenia są jak w szkole w czasie semestru - więc mój semestr tutaj kończy się 17.02, ale mają tydzień wolnego na Wszystkich Świętych, a wolne na Boże Narodzenie zaczynają od początku tygodnia, a nie od Wigilii. I mają od razu zaplanowane jakieś tygodnie europejskie i inne dni specjalne, wolne od normalnych zajęć..

Plus, uwaga: tutaj na GCC (budo), egzaminy i skala ocen są trochę inne, co znaczy, że powinam przyjechać z trójkami. Egzamin jest dłuższy niż czas na niego przeznaczony i mając wszystko w głowie nie da się całego zrobić (Rubińska?), więc 5 tutaj nie ma i nawet nikt o nich nie myśli.. Gdzie ja przyjechałam?

A w miasteczku akademickim nie ma żadnego życia nocnego..
Jeszcze raz: gdzie ja przyjechałam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz