sobota, 24 września 2011

po nocy..

4 nad ranem. Siedzę sobie przerażona na łóżku i czekam na jakąś moc, która pozwoli mi zabić tego pająka, który jakimś cudem dostał się do mojego pokoju. Jedna noc nie przespana, bo jadąc wieczorem na piknik nad Sekwaną, który się nie konczy przed pierwszą zmuszona jestem czekać do 5:30 aż spowrotem otworzą metro i będę mogła wrócić do domu. Śmiesznie się idzie spać o 7 rano, jak się mieszka w piwnicy, bo jest dalej zupełnie ciemno i się wydaje, że jest normalnie początek nocy. Tylko jak się wstaje późnym popołudniem kolejnego dnia, to dzień ten się robi taki strasznie krótki i żeby zrobić co sie planowało siedzi się noc kolejną, tym razem w mniej przyjemnych okolicznościach towarzyskich. I nawet nie mówię teraz o pająku. Ale teraz to przez niego jutrzejszy dzień znowu w dziwny sposób się skróci.

Tego, ile wymagają w tej szkole dowiaduje się już na kursie ęzyka. Nie dość, że ciągle jakieś zadania, to jeszcze dodatkowo większe prace: artykuł na temat "rozwoju zrównoważonego", o którym pierwszy raz słyszę (bo nie jest zbyt ściśle powiązany z moimi studiami). I tylko żeby ten artykul był taki prasowy, z kolumnami, zdjęciami, nagłówkami...
A do tego jednocześnie prezentacja na 20 minut. Bo ja teraz jestem w stanie wyjść przed klasę i przez 20 minut mówić o mostach czy o czymś w języku, który na poziomie codziennym można określić jako "komunikatywny".

Uśmiałam się też ogladając mój plan zajęć po wyborze przedmiotów. Czwartek wolny, w piątek jeden kurs, ok. Za to we wtorek na przykład kończę o 19:30. 19:30. Zaczynam o 8:30.
Bo tutaj to tak mają, że zaczynają rano, kończą późno, ale pomiędzy mają długie przerwy. Nie potrzebuję 1,5h żeby zjeść obiad w stołówce. Wolałabym wcześniej wyjść ze szkoły, serio.
Tyle dobrze, że te obiady się chyba jednak opłacają. Bo normalna cena to kilka euro, ale ze zniżką dla studentów, zapłaciłam za obiad w piątek 1.59E. Szaleństwo. Ciągle nie to samo co zupa za 2zł w Wiedeńskim, ale jednak za tą cenę miałam talerz kuskusu (porcja jak dla 3 osób) z sosem i do tego coś, czego nazwać nie potrafię, ale się pewnie domyślicie co to jest: taki jakby placek z mięsem, warzywami w środku  w jednej masie, jak hiszpańska tortilla, ale nie było tam ziemniaków ;)
To był mój pierwszy szkolny obiad, na który byłam zmuszona przez długie zajęcia, a wcześniej stołówka nie kusiła mnie nigdy tym co wystawiała jako danie dnia - zazwyczaj był to jakiś kawał mięsa, czy ryby, polany zastygłym sosem o dziwnym kolorze. Nie zachęca. Ale przynajmniej nie trzeba robić zakupów, gotować i myć garów ;)

Trzeba iść spać, bo świt nadchodzi, ale pająk dalej mnie przeraża. Poszłabym spać mimo niego, ale świadomość, że jutro (dziś) będzie dakej gdzieś w moim pokoju, jest tak samo przerażająca.
zlituję się i nie wrzucę jego zdjęcia.
Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz