czwartek, 24 listopada 2011

London finally

Londyn. Zaskakująco zrobił na mnie większe wrażenie niż Paryż. Paryża urok i wszystko widzi się wszędzie i jadąc tu wiadomo czego się spodziewać i.. jakoś nie robi to już takiego wrażenia. No i tym bardziej jeśli jest to wyjazd na dłużej - żeby mieszkać, nie zwiedzić, zobaczyć, zakochać się i wrócić.
A Londyn - zaczęłam szukać parę dni pred wyjazdem "atrakcji turystycznych", bo poza London Eye i Big Benem, to w sumie nie wiem co tam mają, a przecież takie ogromne miasto.

No i pierwszy wypad do miasta (wieczór, ciemno), zostaję wypuszczona n Picadilly Circus (wiecie, świecące billboardy i te sprawy), z aparatem w ręku i instrukcją: "jak tam pójdziesz, to dojdziesz do Oxford Street, powiesili już świąteczne dekoracje". Ok, idę zobaczyć. I uwaga - zostałam uwiedziona widokiem tego wszystkiego. Wszystkie te ulice w centrum, z tłumem ludzi, z przeróżnymi światełkami pod niebem, wystawami ekskluzywnych slepów i pełne czerwonych autobusów - magia. I czegoś takiego nie zobaczymy w Paryżu.



Muszę zauważyć, że Londyn był bardzo łaskawy pogodowo dla mnie: praktycznie ciągle słońce, zero deszczu. Wieczorami robiło się zimno, ale zostało mi to wynagrodzone w sobotę, gdy w czasie spacerów po parkach i ogrodach było dobre kilkanaście stopni. Co sprzyjało oglądaniu ludzi uprawiających przeróżne sporty i robieniu zdjęć ludziom karmiącym ptaki. Chciałabym kiedyś dalej mieszkać w takim dużym mieście, żeby móc pójść do parku w centrum o powierzchni większej niż Park Chopina.



A gdy było zimno przyjemnie rozgrzewała kawa ze Starbucksa - chciałabym też, żeby w Pl nie trzeba było się tak wykosztowywać na dobrą kawę. Kilkanaście złotych a 3 funty? Gdzie tu sprawiedliwość?

Jak zwykle, w czasie moich spacerów, gdy nie wiedziałam już gdzie jestem, ale równo robiłam zdjęcia czekając na idealne ujęcie świateł samochodów jadących po jakiejś dużej ulicy, zostałam zapytana o drogę. Nie, przepraszam, na prawdę myślicie, że ktoś kto robi zdjęcia świateł na środku ulicy jest miejscowym?

No i wiem już gdzie robią te pyszne zdjęcia ścian m&msów... Czteropiętrowy sklep z m&msami i wszystkim, na czym można umieścić ich wizerunek - miejsce tak świetne, że aż straszne ile pieniędzy możnaby tam stracić.

Oczywiście trzeba było też zaliczyć jakieś muzea. Od dawna miałam w myślach wizerunek British Museum z tymi wszystkimi skarbami z Egiptu na przykład. W środku okazało się, że moje zainteresowanie tymi sprawami już dawno gdzieś umknęło.


Więc wycieczka stamtąd udała się w zupełnie inne miejsce, gdzie niestety czułam się jeszcze bardziej nie na miejscu i jeszcze bardziej turystycznie. Harrods ze swoimi wszysktimi swoimi skarbami jest piękny, ale jak dziwnie się człowiek czuje, gdy sprzedawcy tak miło się do nich uśmiechają i witają, jakby myśleli, że mnie tu stać na cokolwiek.. No dobra, ale tylu pięknych butów, sukienek.. na raz nie widziałam nigdy.
A przed jednym z muzeów mają już wielkie lodowisko otwarte - i znowu obraz w głowie jak z Nowego Yorku - niestety, zobaczyłam tam ledwo z 5 osób. Może jeszcze nie ta pora.

A wychodząc poza centrum - jaki Londyn jest uroczy! Taki.. angielski. Wiecie, te domki wszystkie takie same przy jednej ulicy, niesamowite. Widziałam główną ulicę handlową w Cheswick - jak wyjęte ze starego filmu. Po prostu urocze.

A jedna rzecz, którą musiałam zrobić będąc w Londynie - przejechać się London Eye. Jakie szczęście znowu do pogody! Idealnie!


I wiecie ilu Polaków jest w Londynie - gdzie nie byłam tam zawsze był jakiś Polak. Nawet wśród tych paru osób w kabinie London Eye - rodzinka z Polski....



Pamiętacie jak mówiłam, że w Paryżu przy każdej atrakcji jest karuzela - w Londynie też je mają. No i wreszcie się nią przejechałam :P

A z muzeów jeszcze trochę zobaczyłam w Tate Modern. Ciekawe miejsce. W jednej sali można zobaczyć pełen przekrój - Picasso, Monet i Warhol.
A z restauracji piękny widok na St Paul's Cathedral i Millenium Bridge, który już się nie trzęsie, za to jakoś nie wygląda tak ładnie jak na zdęciach. Jest raczej dość brzydki.
Nie to co Tower Bridge, na którym można sobie aż rozładować baterie w aparacie (nie ma to jak zmiany baterii w ekstremalnych warunkach!) robiąc zdjęcia mostu i jego okolic.



Co do świąt - aż trudno uwierzyć, że jeszcze miesiąc do nich. Każde centrum handlowe, sklep, plac, ulice - cały Londyn pełen jest świątecznyc marketów i tym podobnych. Wystarczą dwa dni w Londynie i nie trzeba więcej świąt w standardowym terminie.


Jedzenie: dużo tu chyba frytek jedzą - frytki do burgerów (jaki pyszny sos był - czosnkowo-cytrynowy - niebo w gębie!), fish&chips - serio, zjadłam rybę i to w dodatku nie wiedząc co to (bo nie ma jej w pl, typowo fish&chipsowa - ale smakowała jak mintaj:P). No i mash&pie. Strasznie sycące. A nie zjadłam wiele z tych ziemniaków (też mi coś, ziemniaki tłuczone).
I tak znajdujemy się przy pierwszym wieczorze z rozrywkami - po jedzeniu drink (wsadzili nam bratka do martini!:P) i teatr na West End. Nie jestem fanką, ale widziałam musicalowego Shreka. Muzycznie bardzo dobry.
A na koniec jeszcze kino i premiera Twilighta - jak mogłybyśmy to opuścić? :P Tylko gdzie te wilkołacze klaty, na które czekałyśmy?

Był też wypad do pobliskiego centrum handlowego - ilu Polaków, ile pięknych sukienek, jaka pyszna świąteczna kawa!

I kolejny wypad do centrum, kolejny raz po ciemku. No cóż, widocznie zdjęć świateł ulic Londynu nigdy nie jest za mało..


Obowiązkowo trzeba było zobaczyć zmianę warty. Przyznaję się, widziałam tylko kawałek, nudne trochę. Ale mój aparat zdołał zrobić kilka zdjęć mimo tłumu ludzi.

I może jeszcze transport - metro mają jakieś takie inne niż my tutaj w Paryżu. A słów "mind the gap" nie chcę już nigdy więcej słyszeć. Kierowcy autobusów jakoś tak szaleją. Za to taksówki urocze.

No a zwieńczeniem londyńskiego tygodnia była impreza - urodziny w klubie. Fajny klub, chociaż ciężko zrozumieć anglików, którzy pojawiają się w klubie już o 22. Przynajmniej dobra muzyka była. A jakie fajne podium na scenie! ;) (dlaczego nikt nie robił zdjęć? :P). A potem już tylko 3h droga do domu (nie pytajcie) i do łóżka na 2,5h, żeby wstać i spędzić cały dzień w drodze powrotnej do Paryża. A wydaje się być tak blisko...


Ok, czas na coś, co mi idzie lepiej niż pisanie, czyli zdjęcia. Tutaj wrzucam trochę tych lepszych i jeszcze podrasowanych, a po resztę (tzn wybrane 300 z 800) zapraszam na fb:

London 15-20.11

Lights of London








  


       





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz