czwartek, 1 grudnia 2011

zapomniałam już jak długo się jedzie do Paryża...


A jednak udało się wyrwać z domu. Słyszałam już o tej wspaniałej knajpce z winem, gdzie można spotkać samych francuzów (no to się już chyba zmieniło). A oprócz wyboru wina w  niezbyt wygórowanych cenach i muzyki starej francuskiej i żydowskiej Chez George ma swoisty klimat, bo jako nieliczne z takich miejsc w Paryżu mieści się w piwnicy i ma wygląd takiej "cave". No to idę sprawdzić co to, jasne. No więc ta niesamowita "cave" nadająca klimat jedyny taki w Paryżu oznacza, że po prostu znajduje się to miejsce w piwnicy kamienicy i jak piwnica takowa wygląda. Czyli dokładnie tak samo jak nasz Hemingway, Kontrabas, Szuflandia..... Trzeba by tych ludzi wysłać do Rock'i, to by się dowiedzieli jak wygląda klub w piwnicy...

Niestety wina nie piłam, bo piwniczka to jest raczej i o miejsca trudno, więc czas poszukiwania innego baru (czwartek, 23h00) był tak długi, że jak w końcu gdzieś zasiedliśmy, to nie opłacało się zamawiać, bo ostatni pociąg za niedługo odjeżdżał.
Co było mylnym założeniem, bo zdarzył się ostatnio częsty "incydent" i czas oczekiwania na przywrócenie ruchu wystarczałby spokojnie na jedno piwo. A był to pub z wina świata, a z Polski jeden samotny Żywiec w karcie figurował.

A wracając do światełek świątecznych - zderzenie Londynu z moim uroczym miasteczkiem:


I sąsiad, co się z choinki urwał:


Jest mikołaj wchodzący po drabinie, błyskający mikołaj, jakieś światełka, błyskające gwiazdki, dzwoneczki, choineczki... A wszystko razem... cóż, dobrze, że nie mam okna na ulicę..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz