środa, 30 listopada 2011

koniec zabawy

Nie ma tego dobrego, co by się nie skończyło.
I tak jak dotychczas można było robić czego dusza pragnęła, teraz nadszedł czas nauki. Bo tak jak w Pl przed świętami nic nie robię, "bo się zrobi przez święta", tak tutaj pomimo tego, że dopiero jesteśmy w trakcie dostawania danych do projektu, to te które już mamy trzeba zdać przed świętami. Czyli do 16.12, bo wynagradzają nam to potem 17 dniami wolnego.
Przez ostanie 4 dni ogarnęłam prawie cały projekt z betonu. Lol raz jeszcze, beleczka, słup, jedyne co, to że trochę inaczej sobie interpretują widocznie we Fr EC i metody i oznaczenia się trochę różnią. No i ważne dla nich tutaj jest, żeby w trakcie liczenia dużo było wstawek typu: "z tego wynika", "następnie liczymy". Odwaliłam im projekt oczywiście w mathcadzie i mam nadzieję, że to zaakceptują, bo nie jest to tendencją tutaj.
A właśnie - jest to wielka niewiadoma, bo tutaj kontakt ucznia z wykładowcą jest znikomy. Wynika to głównie dlatego, że wykładowcy zazwyczaj mają jakąś inną, główną pracę, a jako wykładowcy zatrudniani są na rok, po kursie uczniowie wypełniają ankiety o kursie i wykładowcy i jeśli ten się nie spodobał, po tym roku przestaje być wykładowcą. Więc kadra się ciągle zmienia. Bardzo mało jest tutaj osób, które są na stałe w szkole (bo właśnie - cały czas mówię tutaj o "grand ecole", na uniwerkach jest inaczej), więc nie można się zobaczyć z nimi, obgadać sprawę. Jedyne co to mail. Ale nikt nie obiecuje (szybkiej) odpowiedzi. Bo w czasie zajęć konsultacji też nie ma. Dostajesz temat, robisz projekt, oddajesz i czekasz miesiące aż sprawdzą. Właśnie, miesiące. Dzisiaj się dowiedziałam, że na przykład dany projekt z betonu będzie oceniony gdzieś w kwietniu. Ja mam nadzieję, że polibudzie nie będzie przeszkadzało jeśli dopiero gdzieś tam przed obroną się dowiem, czy zaliczyłam poprzedni semestr... Wydaje mi się to bardzo dziwne, a jeśli w kwietniu dostanę list, że nie spodobał im się mój sposób zrobienia projektu? To co wtedy?

I jeszcze jednej rzeczy się dowiedziałam dzisiaj - podobno tutaj na wszystkich testach, egzaminach (których mam słownie 1,5) mogę mieć WSZYSTKIE materiały. Za tydzień na teście z francuskiego mogę mieć też słownik. wow.

Piszę i piszę, a powinnam analizować warunki geotechniczne między La Souterraine, a  Chateauroux. Co jest chyba w linii prostej 130km. A ja mam ogarnąć gdzie można, a gdzie nie zbudować wiadukty, tunele, gdzie jest niestabilnie, a gdzie warto zebrać materiał na nasypy. Zabawne, że służy mi do tego superdokładna (to nie jest ironia, tylko prawda) mapa... bez legendy. Tereny zielone są pewnie dobre na budowę, a te czerwone nie, więc moją linię grand vitesse przeprowadzę przez te zielone.
Projekt z kolei. Pamiętacie nasz? Ten jest ze 100 razy gorszy, bo zawiera właśnie jeszcze wielkie opracowanie koncepcyjne... Za dwa tygodnie oddanie. Właśnie zaczynamy. Wish me luck i do usłyszenia gdzieś w okolicach 16.12.

Na koniec można podziwiać postępy budowy, bo znowu zajęcia w dobrej sali były:


czwartek, 24 listopada 2011

London finally

Londyn. Zaskakująco zrobił na mnie większe wrażenie niż Paryż. Paryża urok i wszystko widzi się wszędzie i jadąc tu wiadomo czego się spodziewać i.. jakoś nie robi to już takiego wrażenia. No i tym bardziej jeśli jest to wyjazd na dłużej - żeby mieszkać, nie zwiedzić, zobaczyć, zakochać się i wrócić.
A Londyn - zaczęłam szukać parę dni pred wyjazdem "atrakcji turystycznych", bo poza London Eye i Big Benem, to w sumie nie wiem co tam mają, a przecież takie ogromne miasto.

No i pierwszy wypad do miasta (wieczór, ciemno), zostaję wypuszczona n Picadilly Circus (wiecie, świecące billboardy i te sprawy), z aparatem w ręku i instrukcją: "jak tam pójdziesz, to dojdziesz do Oxford Street, powiesili już świąteczne dekoracje". Ok, idę zobaczyć. I uwaga - zostałam uwiedziona widokiem tego wszystkiego. Wszystkie te ulice w centrum, z tłumem ludzi, z przeróżnymi światełkami pod niebem, wystawami ekskluzywnych slepów i pełne czerwonych autobusów - magia. I czegoś takiego nie zobaczymy w Paryżu.



Muszę zauważyć, że Londyn był bardzo łaskawy pogodowo dla mnie: praktycznie ciągle słońce, zero deszczu. Wieczorami robiło się zimno, ale zostało mi to wynagrodzone w sobotę, gdy w czasie spacerów po parkach i ogrodach było dobre kilkanaście stopni. Co sprzyjało oglądaniu ludzi uprawiających przeróżne sporty i robieniu zdjęć ludziom karmiącym ptaki. Chciałabym kiedyś dalej mieszkać w takim dużym mieście, żeby móc pójść do parku w centrum o powierzchni większej niż Park Chopina.



A gdy było zimno przyjemnie rozgrzewała kawa ze Starbucksa - chciałabym też, żeby w Pl nie trzeba było się tak wykosztowywać na dobrą kawę. Kilkanaście złotych a 3 funty? Gdzie tu sprawiedliwość?

Jak zwykle, w czasie moich spacerów, gdy nie wiedziałam już gdzie jestem, ale równo robiłam zdjęcia czekając na idealne ujęcie świateł samochodów jadących po jakiejś dużej ulicy, zostałam zapytana o drogę. Nie, przepraszam, na prawdę myślicie, że ktoś kto robi zdjęcia świateł na środku ulicy jest miejscowym?

No i wiem już gdzie robią te pyszne zdjęcia ścian m&msów... Czteropiętrowy sklep z m&msami i wszystkim, na czym można umieścić ich wizerunek - miejsce tak świetne, że aż straszne ile pieniędzy możnaby tam stracić.

Oczywiście trzeba było też zaliczyć jakieś muzea. Od dawna miałam w myślach wizerunek British Museum z tymi wszystkimi skarbami z Egiptu na przykład. W środku okazało się, że moje zainteresowanie tymi sprawami już dawno gdzieś umknęło.


Więc wycieczka stamtąd udała się w zupełnie inne miejsce, gdzie niestety czułam się jeszcze bardziej nie na miejscu i jeszcze bardziej turystycznie. Harrods ze swoimi wszysktimi swoimi skarbami jest piękny, ale jak dziwnie się człowiek czuje, gdy sprzedawcy tak miło się do nich uśmiechają i witają, jakby myśleli, że mnie tu stać na cokolwiek.. No dobra, ale tylu pięknych butów, sukienek.. na raz nie widziałam nigdy.
A przed jednym z muzeów mają już wielkie lodowisko otwarte - i znowu obraz w głowie jak z Nowego Yorku - niestety, zobaczyłam tam ledwo z 5 osób. Może jeszcze nie ta pora.

A wychodząc poza centrum - jaki Londyn jest uroczy! Taki.. angielski. Wiecie, te domki wszystkie takie same przy jednej ulicy, niesamowite. Widziałam główną ulicę handlową w Cheswick - jak wyjęte ze starego filmu. Po prostu urocze.

A jedna rzecz, którą musiałam zrobić będąc w Londynie - przejechać się London Eye. Jakie szczęście znowu do pogody! Idealnie!


I wiecie ilu Polaków jest w Londynie - gdzie nie byłam tam zawsze był jakiś Polak. Nawet wśród tych paru osób w kabinie London Eye - rodzinka z Polski....



Pamiętacie jak mówiłam, że w Paryżu przy każdej atrakcji jest karuzela - w Londynie też je mają. No i wreszcie się nią przejechałam :P

A z muzeów jeszcze trochę zobaczyłam w Tate Modern. Ciekawe miejsce. W jednej sali można zobaczyć pełen przekrój - Picasso, Monet i Warhol.
A z restauracji piękny widok na St Paul's Cathedral i Millenium Bridge, który już się nie trzęsie, za to jakoś nie wygląda tak ładnie jak na zdęciach. Jest raczej dość brzydki.
Nie to co Tower Bridge, na którym można sobie aż rozładować baterie w aparacie (nie ma to jak zmiany baterii w ekstremalnych warunkach!) robiąc zdjęcia mostu i jego okolic.



Co do świąt - aż trudno uwierzyć, że jeszcze miesiąc do nich. Każde centrum handlowe, sklep, plac, ulice - cały Londyn pełen jest świątecznyc marketów i tym podobnych. Wystarczą dwa dni w Londynie i nie trzeba więcej świąt w standardowym terminie.


Jedzenie: dużo tu chyba frytek jedzą - frytki do burgerów (jaki pyszny sos był - czosnkowo-cytrynowy - niebo w gębie!), fish&chips - serio, zjadłam rybę i to w dodatku nie wiedząc co to (bo nie ma jej w pl, typowo fish&chipsowa - ale smakowała jak mintaj:P). No i mash&pie. Strasznie sycące. A nie zjadłam wiele z tych ziemniaków (też mi coś, ziemniaki tłuczone).
I tak znajdujemy się przy pierwszym wieczorze z rozrywkami - po jedzeniu drink (wsadzili nam bratka do martini!:P) i teatr na West End. Nie jestem fanką, ale widziałam musicalowego Shreka. Muzycznie bardzo dobry.
A na koniec jeszcze kino i premiera Twilighta - jak mogłybyśmy to opuścić? :P Tylko gdzie te wilkołacze klaty, na które czekałyśmy?

Był też wypad do pobliskiego centrum handlowego - ilu Polaków, ile pięknych sukienek, jaka pyszna świąteczna kawa!

I kolejny wypad do centrum, kolejny raz po ciemku. No cóż, widocznie zdjęć świateł ulic Londynu nigdy nie jest za mało..


Obowiązkowo trzeba było zobaczyć zmianę warty. Przyznaję się, widziałam tylko kawałek, nudne trochę. Ale mój aparat zdołał zrobić kilka zdjęć mimo tłumu ludzi.

I może jeszcze transport - metro mają jakieś takie inne niż my tutaj w Paryżu. A słów "mind the gap" nie chcę już nigdy więcej słyszeć. Kierowcy autobusów jakoś tak szaleją. Za to taksówki urocze.

No a zwieńczeniem londyńskiego tygodnia była impreza - urodziny w klubie. Fajny klub, chociaż ciężko zrozumieć anglików, którzy pojawiają się w klubie już o 22. Przynajmniej dobra muzyka była. A jakie fajne podium na scenie! ;) (dlaczego nikt nie robił zdjęć? :P). A potem już tylko 3h droga do domu (nie pytajcie) i do łóżka na 2,5h, żeby wstać i spędzić cały dzień w drodze powrotnej do Paryża. A wydaje się być tak blisko...


Ok, czas na coś, co mi idzie lepiej niż pisanie, czyli zdjęcia. Tutaj wrzucam trochę tych lepszych i jeszcze podrasowanych, a po resztę (tzn wybrane 300 z 800) zapraszam na fb:

London 15-20.11

Lights of London








  


       





Patrick raz jeszcze

Spotkać go nie mogłam, bo w trasie jest, ale i tak wybrałam się do Bermondsey, do miejsc, w których można by go pewnie spotkać, gdyby był w Londynie.
I oto Bermondsey Street:



Tutaj zostało zrobione zdjęcie przed wyjazdem autobusu z Londynu do Paryża:


A to jest właśnie to zdjęcie + ja, bo oczywiście nie mogłam się powstrzymać:


A tutaj studio, w którym częściowo powstał ostatni album - The Pool Recording Studio (Miloco Studios), na Leroy Street, w pobliżu Bermondsey St:



poniedziałek, 21 listopada 2011

back.

Jakby się ktoś martwił - wróciłam cała i zdrowa (no prawie). Wróciłam i zwaliła się na mnie szkoła, ale pamiętam o was i jak tylko się wygrzebię spod kolei, betonu i wymaganej ilości miejsc na samoloty na lotniskach to obdaruję was zdjęciami nocno-ptasznego Londynu.
Just..

poniedziałek, 14 listopada 2011

out.

jutro z rana samolot do Londynu. tak więc może coś w tym tygodniu napiszę, a może po powrocie w niedzielę wieczorem, a może w przyszłym tygodniu, chociaż zacznie się wtedy robienie projektów, które trzeba oddać przed świętami. czekajcie z niecierpliwością ;). cya in london and have fun!

sobota, 12 listopada 2011

must-see 1,2,3,4

Les Halles + Eglise Saint-Eustache
Hale w przebudowie. Jak mnóstwo miejsc w tym momencie w Paryżu...

 


  





Fontaine des Innnocents


St Germain l'Auxerrois



Palais Royal + Les Deaux Plateaux / Colonnes de Buren









Comedie Francaise




 
Fontaine du Theatre Francais (Place Audre-Malraux)


Place Vendome




 

Fontaine Louvois


Bibliotheque Nationale


Galerie Vivienne




Palais Brongniart (Bourse)



coś czego nie udało mi się zidentyfikować



Archives Nationales




Place des Vosques





Hotel de Jean-Louis Raoul (portal)



Pavillon de l'Arsenal

  
Pont Marie


St Louis en l'Ile


Hotel de Sens



Hotel d'Armont


Maisons du Moyen Age


Hotel de Ville